Witam serdecznie.

Kiedy w 2001 roku opuszczaliśmy rodzinne miasto Wrocław, naszym nowym miejscem na ziemi stały się okolice gór Izerskich. Na Pogórzu urzekło nas wszystko-dzika przyroda, piękne widoki, czyste powietrze. Zamieszkaliśmy w zabytkowym, regionalnym przysłupowym domu.

Góry i Pogórze Izerskie, to tereny wciąż turystycznie niedocenione, przez co zachowały swój niekomercyjny charakter. Nie są to deptaki i promenady, jakich wiele w pobliskich Karkonoszach. Znajdziecie tu spokój i kontakt z naturą.

Pragnę zaprosić Was na wirtualną wycieczkę po regionie. Będziemy razem spacerować po okolicy, zwiedzać zamki, zgłębiać tajemnice przyrody i poznawać bogatą, wielokulturową historię tych ziem.

Jeśli ktoś zapragnie zobaczyć to wszystko na własne oczy, czekają na Was gościnne progi naszego gospodarstwa agroturystycznego, które stanowi bazę noclegową i wypadową nie tylko w pobliskie góry Izerskie, ale również w Karkonosze, do Czech i Niemiec.

Zainteresowanych zapraszam do zapoznania się z naszą ofertą na stronie internetowej gospodarstwa, której adres znajdziecie po prawej stronie bloga.

sobota, 10 grudnia 2011

Wieża Woldecka

-Co tu napisać o tym Minutoli, żeby nie przepisywać faktów z książki?- zadaję Chłopu pytanie.
-A napisz, że to był taki nasz poprzednik, co rupiecie stare zbierał. Żył jednak w bardziej sprzyjających kolekcjonerom czasach, był bogatszy i miał lepsze koligacje. Gdyby żył współcześnie na tych swoich włościach, to całą kolekcję zabrałoby mu państwo, a baron podszedłby do pierdla siedzieć.

Też mi pomysł- porównywać połamane cepy i zardzewiałe maszyny rolnicze do dzieł sztuki, jakie gromadził baron Minutoli...

Baron Aleksander von Minutoli był jednym z największych śląskich kolekcjonerów. Początkowo zbiory swe lokował w Legnicy, gdzie pełnił funkcję Komisarza Królewskiego Prowincji Śląskiej.
W 1863 roku zakupił dużą posiadłość ziemską, która obejmowała wsie Biedrzychowice, Zapustę wraz z jej przysiółkiem Rajsko (zwaną do dziś Zamczysko) oraz Grodnicę. W Biedrzychowicach znajdował się barkowy pałac, który został wzniesiony na fundamentach dawniejszego, renesansowego dworu. Baron wprowadził się do pałacu, przerobił go oraz ulokował tam swoje liczne i różnorodne zbiory. A było co podziwiać, gdyż znajdowały się tam zarówno egipskie mumie, jak i dzieła najwybitniejszych malarzy.
Szybko okazało się, że pałac jest zbyt ciasny dla cennych kolekcji Minutoliego. Kazał on wybudować w pobliżu pałacu wieżę, którą nazwał na cześć swego stryja o nazwisku Woldeck- wieżą Woldecka. Pałac z wieżą połączony był podziemnym tunelem. Wieża stanowiła coś na kształt magazynu dla kolekcji. Baron swoje zbiory trzymał również na zapuściańskim zamczysku Rajsko, ale o nim opowiem innym razem.

Pałac w Biedrzychowicach. Od 1863 siedziba barona von Minutoli. Obecnie zespół szkół dla młodzieży i dorosłych. Dzięki dobrym gospodarzom placówki, pałac jest pięknie wyremontowany i stanowi perełkę w ogarniętym marazmem regionie:


przypałacowe budynki gospodarcze

od północnej strony

Od wschodniej strony

tyle zostało z bramy pałacowej

A kiedyś wyglądał tak:
(fragment przedwojennej widokówki z własnych zbiorów)


Niestety, wieża Woldecka nie miała tyle szczęścia, co pałac. Ta śliczna niegdyś budowla dziś straszy osypującymi się murami. Byłoby dobrze, aby znalazły się środki na jej wskrzeszenie. Na razie wygląda na to, że włodarze gminy czekają, aż wieża się zawali i problem sam się rozwiąże. A szkoda, gdyż ta budowla  stanowi część dawnego herbu Biedrzychowic. Szczerze mówiąc, nie wiem, czy dziś Biedrzychowice posługują się tym herbem.

(fragment widokówki zaczerpnięty z książki Z. Madurowicza "Olszyna w historię wpisana").

Do wieży można dojść i porządnie ja zobaczyć tylko wtedy, kiedy krzaki nie mają liści.
I pomyśleć, że tutaj niegdyś znajdowały się dzieła Rubensa, van Dycka, i innych słynnych artystów.












Wieża stanowiła doskonały punkt widokowy na włości Minutoliego. Ta góra w centrum, to nasza Złotnicka Czuba. Mieszkamy tuż przy jej zboczu.

A tak wyglądała wieża w czasach świetności:
(widokówka zaczerpnięta z książki Z. Madurowicza "Olszyna w historię wpisana").




wtorek, 22 listopada 2011

Złotnicka Czuba- góra pełna tajemnic.



Nasze gospodarstwo położone jest u stóp wzniesienia, które nosi nazwę Złotnicka Czuba.
Z perspektywy naszego domu (350 m), Czuba jest zaledwie pagórkiem, niezbyt przez ludzi nawet zauważanym. Świadczy o tym fakt, że mało kto z mieszkańców wioski wie, że „pagórek” ów ma jakąkolwiek nazwę. Wystarczy jednak rzucić na nią okiem z innego miejsca, nawet z drugiego końca naszej niewielkiej wsi, aby ogarnąć jej majestat.


Czuba, jako pagórek, z perspektywy naszej posesji

Złotnicka Czuba kryje kilka tajemnic. Podczas wojny, na jej południowym, stromym, skalistym zboczu, rozbił się samolot. Podobno ludzie wyzbierali wszystkie po nim pozostałości.  Trzeba wreszcie znaleźć chwilę czasu i zweryfikować, czy na pewno wszystko zostało wyzbierane.

W latach komuny Rosjanie robili tutaj odwierty w poszukiwaniu złóż uranu. Znajdujemy po dziś dzień końcówki wiertnicze. Mam nadzieję, że Rosjanie niczego nie znaleźli, bo się stąd wynieśli, a my chyba w nocy nie świecimy.

 Widok ze szczytu Czuby w kierunku Kwisy i Złotnik

Widok ze szczytu na wschodnie zbocze góry

Las bukowy na południowym zboczu

Schodzę niżej po zboczu południowym, chcę zobaczyć wreszcie Kwisę.

I mam ją wreszcie w kadrze. Lustro wody znajduje się 306 metrów n.p.m.

Zaszłam na skraj przepaści.

Balansując nad przepaścią spoglądam na wyzierające spośród drzew Złotniki

A to Kwisa od strony Złotnik z widokiem na Czubę

Na samym szczycie Czuby jest wypłaszczenie, na pewno zrobione ludzką ręką. Mogła tam być jakaś strażnica, gdyż Kwisa, przez wieki, stanowiła rzekę graniczną pomiędzy Prusami, a Saksonią, odzielała też dwie krainy Śląsk i Górne Łużyce. Dziś rośnie tam tak gęsty las, że z czubka góry niczego nie widać.
Jest bardzo prawdopodobne, że na wypłaszczonym czubku palono ogień sygnalizacyjny, kiedy po drugiej stronie Kwisy obserwowano niepokojące ruchy.

Niegdyś było stąd widać przeciwległy brzeg.



Nienaturalnie płaski czubek Czuby



Widok na czubek od strony południowej.


Czy na Złotnickiej Czubie pozyskiwano złoto?
Kiedy jesienią opadły paprocie, a nowa szata roślinna jeszcze nie wybujała, widać, iż północne zbocze góry jest całe dziurawe. Gdzieniegdzie spotyka się kupki kamieni, jakby ktoś odkładał je na bok.


Przypuszczalne wyrobiska, jako żywo przypominają te, upamiętnione stosowną tablicą, dziury przy drodze na Lwówek Śląski. O możliwej eksploracji naszej Czuby świdczyć może jej stara nazwa Ramsen lub Rammsen. Rdzeń „ramm” sugeruje niemiecki „kafar”, lub czasownik „wbijać”.

 

Na zdjęciach jest to słabo widoczne, ale znajduje się tam dziura na dziurze

Zastanawiające i zagadkowe jest jedno- podczas gdy nasze, północne zbocze jest tak mocno poryte, to zbocze południowe, bliższe Złotnikom, wygląda na ledwie tknięte. Wyrobiska są tam sporadyczne. 

Tak, przed wiekami, wydobywano złoto metodą odkrywkową.
Zwróćcie uwagę, że facet w centrum obrazka szuka złota różdżką! 
Oto prototyp wykrywacza metali! :-)

Istnieją źródła pisane, w których wspomina się, że na Złotnickiej Czubie, w noc z 31 kwietnia na 1 maja palono ogniska i celebrowano obyczaje dawnej, pogańskiej wiary. Związane było to z uniwersalną dla ludów indoeuropejskich obyczajowością, nakazującą oddawanie czci bogom solarnym. Świętowano w ten sposób nadejście lata.
Nie podobało się to namiestnikom nowej wiary, którzy próbowali wyrugować z ludzkiej świadomości pamięć o wierzeniach przodków. Pierwszomajowe święto poświęcono oficjalnie  mniszce Walpurgi- świętej kościoła katolickiego. Mimo to, jeszcze w początkach XX wieku na wzniesieniach w różnych częściach Europy płonęły ogniska. Wszystko zatem wskazuje na to, że i na naszej Czubie okoliczna ludność cieszyła się z nadejścia lata.

Aby zohydzić, wyszydzić i ośmieszyć ten pogański obyczaj, puszczano plotki, jakoby w tę właśnie noc na pobliskie wzgórza zlatywały się na swój sabat czarownice. Plotka, powtarzana setki lat, na stałe wrosła w ludzką świadomość. Dziś celtyckie Beltaine, a tym bardziej nordycka Noc Walpurgi kojarzy się nam nie z nadejściem lata, a właśnie z sabatami czarownic.

Kamień tuż pod szczytem Czuby.

poniedziałek, 10 października 2011

Kościół NMP W Grudzy.

Podczas ostatniej wycieczki, kiedy to zahaczyliśmy o ciekawy kościół w Proszowej, zostaliśmy zaproszeni przez tamtejszego księdza do przybycia tydzień później w progi jeszcze jednego kościoła, jakim opiekuje się ten duchowny. Właśnie spod rąk konserwatorów powróciły do Grudzy odrestaurowane zabytki ruchome. Z racji tego, że mieszkając tu od lat dziesięciu wiecznie odbijam się od drzwi pozamykanych na głucho kościołów, postanowiłam, że nawet mogę wziąć udział we mszy, byle tylko wreszcie zobaczyć barokowe wyposażenie wiejskiego kościółka.

Skoro już przekroczyliśmy rzekę Kwisę, postanowiliśmy zobaczyć pewną tajemniczą wioskę, która jest zaznaczona na mapach, ale nie ma o niej wzmianki w źródłach z których korzystamy. Są to Janice.
-O, skoro mam brać udział we mszy w Grudzy, to najpierw muszę "zapalić diabłu ogarek"- powiedziałam i zarządziłam odwiedzenie miejsca podpisanego na mapach jako Czartowskie Skały.


Dom w Janicach, który rzucił się nam w oczy po wyjściu z auta.
Po dacie występuje jakiś dziwny ornament.

Czartowskie skały. Dlaczego czartowskie? 
Musiała być z tym związana jakaś miejscowa legenda. 
Może z czasem trafi tu ktoś, kto ją zna i zechce się podzielić.

W Janicach natrafiliśmy na opuszczony, potraktowany zębem czasu i zdewastowany przez ludzi stary ewangelicki cmentarz z dzwonnicą. Obiekt ten pełnił też funkcję kaplicy przycmentarnej. Obecnie cały teren przestawia sobą obraz nędzy i rozpaczy. 



Drzwi od dzwonnicy

Stary nagrobek- jeden z niewielu, jaki się ostał.

Patrzcie, co znalazłam na cmentarzu. 
Sądząc po rozmiarach grobu, ktoś pochował tu swojego czworonożnego przyjaciela 
i dba o ten grobik. 

Aleja lipowa, która prowadziła na cmentarz.

Prawdopodobnie są to wspominane na mapie ruiny dawnego kościoła.
Trudno je znaleźć w krzakach.

Wieś Janice (Johnsdorf) i Grudza (Birngritz) na starej XVIII wiecznej mapie.
Ze zbiorów autorki.


Po opuszczeniu Janic pojechaliśmy do Grudzy.

Pierwsza wzmianka o wsi pochodzi z 1305 roku i wymienia się ją używając łacińskiej nazwy- Bonaluti. Powstała w połowie XIII wieku z nadania księcia Henryka Jaworskiego i przez długi czas była własnością klasztoru benedyktynek w Lubomierzu.


Pierwsza świątynia była zbudowana, jako późnogotycka. Za jej patronkę obrano świętą Dorotę.
Kościół został przebudowany w stylu późnobarokowym. Wieża od strony zachodniej i prezbiterium to najstarsze elementy budowli.
Kościół zyskał wyposażenie w stylu późnego baroku i rokoko. 




Jak widać, można u nas wykorzystać potencjał i środki na renowację kościołów.
Brawa dla lokalnej społeczności i tych mieszkańców, których determinacja i troska o dziedzictwo kulturowe doprowadziła do tak pięknego wyremontowania zabytkowego kościoła.

Widok na kościół  przy wejściu.

Ledwo zrobiłam to zdjęcie, zostaliśmy zaatakowani przez miejscową ludność. Znacie może to spojrzenie względem obcych? Usta zaciśnięte w sztywną kreskę, spojrzenie spod byka. Na swoich plecach poczułam lepką atmosferę podejrzliwości i wrogości.
-A co wy tutaj tak fotografujecie, a księdza to się pytaliście, czy można?- pyta siedzący przy drzwiach dziadek.
-Można, można- odpowiadamy.
-No ja nie wiem, czy tak można- żołądkuje się drugi starzec.
Czuję, jak poziom adrenaliny skacze mi do góry. Postanawiam przerwać tę idiotyczną rozmowę, która lada moment przerodzi się w pyskówkę. Mimo wszystko, nie uchodzi takie zachowanie w świątyni.
-Zostaliśmy zaproszeni przez księdza- ucinam niemiłą pogawędkę i chwilę po tym podchodzimy i rozmawiamy z duchownym. Pokazuje on nam artefakty, z których renowacji jest dumny.
Gdy negatywne emocje opadły, próbuję usprawiedliwić niechęć miejscowych ludzi do obcych. Myślę sobie, że tyle jest teraz kradzieży kościołów.  Świątynia w Grudzy też została niedawno obrabowana podczas remontu, na szczęście złodziei złapano, przedmioty odnaleziono.
Guzik prawda! Otóż mieszkańcy tej i innych wiosek nie mają prawa tak się zachowywać, to nie jest ich dziedzictwo, ani ich własność. Tacy ludzie, może nawet owi panowie osobiście, niszczyli po 1945 roku własnymi rękami zabytki nie tylko po kościołach, ale dewastowali niemieckie nagrobki, budowali z nich śmietniki, deptali wielowiekową historię tych ziem. Dzięki takim właśnie ludziom rekonstruujemy przeszłość naszej małej ojczyzny z nędznych szczątków, jakie odnajdujemy po rowach, w lasach. Większość i tak została zrabowana, spalona, zniszczała w ziemi. Nie ma prawa zatem patrzeć się na mnie jeden czy drugi starzec, jak na złodzieja, wrogo, kiedy chcę utrwalić kawałek tej ocalałej historii i podzielić się nią z ludźmi.

Jeden z ołtarzy bocznych.

Ambona w stylu rokoko.

Późnobarokowy ołtarz.

Zwieńczenie ołtarza.


Detale z ołtarza głównego.



Barokowa chrzcielnica.


Organy


Usiadłam w ławce licząc, że dowiemy się podczas pierwszej uroczystej mszy odpustowej z odnowionymi zabytkami jeszcze czegoś związanego z historią kościoła. Zaniepokoiły nas słowa, że ksiądz z tej okazji będzie tak długo prowadził mszę, aż pan Edward- kierownik chóru- będzie musiał wrócić do swoich obowiązków. Słusznie się obawiałam, że nasze obowiązki wywołają nas wcześniej.
O kościele i renowacji ksiądz wiernym nie wspomniał więcej, niż nam w prywatnej rozmowie. Poczekaliśmy zatem na poświęcenie świeżo przybyłych spod rąk konserwatora zabytków (nie odważyłam się wyjąć wówczas aparatu, bo pewnie zostałabym zlinczowana wzrokiem) i ścigani wzrokiem pełnym potępienia,  po godzinie, wycofaliśmy się dyskretnie na zewnątrz. Dodam, że usiedliśmy na samiutkim końcu, aby nie przeszkodzić i nie rozproszyć nikogo podczas modlitwy naszym wyjściem.

I dodam jeszcze, że mimo mojej ogromnej fascynacji kościołami i ich wyposażeniem, wcale nieprędko przekroczę próg świątyni, szczególnie pełnej wiernych. Powinni wziąć to pod uwagę ludzie, którzy zastanawiają się, czemu kościoły z roku na rok pustoszeją i jest coraz mniej wiernych. Tutaj też nie było szaleństwa z frekwencją. Uroczysta msza z udziałem burmistrza i miejscowych "szyszek", a przynajmniej w 1/3 kościół był pusty.

**************
Dopisek: Wszystkich urażonych mieszkańców Grudzy, Janic, czy jakiegokolwiek innego miejsca informuję, że jest to mój prywatny blog, na którym zamieszczam wyłącznie moje subiektywne przeżycia dotyczące danego dnia i danego miejsca. "Jak cię widzą, tak cię piszą". Niewątpliwie, gdybym spotkała się z życzliwym przyjęciem, z miłą chęcią bym to opisała. Proszę też mieć na uwadze, że we współczesnym świecie nikt anonimowy nie jest, tym bardziej, że wiadomo, w jakiej okolicy go szukać. Żaden e- mail bez podpisu, czy telefon z "zastrzeżonego" numeru telefonu nie uniemożliwia identyfikacji osoby i nie pozostawia jej bezkarną. Anonimowe ubliżanie (komentarz niżej, nr 5) traktowane jest przez polskie prawo, jako cyberprzemoc i podlega pod paragrafy kodeksu cywilnego.
**************
Dopisek z dn. 18.02.2012
Od jednego z mieszkańców Grudzy otrzymałam zdjęcia odnowionych niedawno ołtarzy bocznych.
Bardzo dziękuję za uzupełnienie mojej fotograficznej relacji.