Złotoryi, położonej w bardzo strategicznym miejscu i zyskującej ze względu na wydobywane tu złoto coraz więcej mieszkańców, Henryk Brodaty, pan na zamku w Rokitnicy i właściciel okolicznych terenów, nadał prawa miejskie w 1211 roku. Plan miasta został wytyczony przez wójta oraz mierniczych. Jego główną cechą było wytyczenie szeregu równoległych i prostopadłych ulic, okalających rynek (plac targowy) z ratuszem (siedzibą władz samorządowych) w centrum miasta. Od razu po zaprojektowaniu miasta zabrano się za stawianie fortyfikacji. Czasy bowiem były niespokojne.
Zachowane w mieście mury obronne
Pierwsze fortyfikacje nie miały jeszcze wyglądu takiego, jak powyżej. Były to konstrukcje z drewna, kamieni i ziemi. Rolę fortyfikacji spełniała też okalająca miasto wewnętrzna fosa. Dopiero w XIV wieku zaczęto stawiać murowane obiekty. Do miasta wchodziło i wjeżdżało się czterema bramami, przy każdej z bram postawiono basztę.
Zachowana po dziś dzień Baszta Kowalska.
Basztami opiekowały się cechy rzemieślnicze. Zachowana w Złotoryi czternastowieczna Baszta Kowalska chroniła Bramę Górną.
Cztery dni po wędrówce szlakiem Via Regia miałam okazję ponownie odwiedzić Złotoryję. Mogłam wtedy poczuć się zupełnie wyjątkowo. Wyobraźcie sobie, że aby wejść do wnętrza baszty i zerknąć z góry na miasto i okolicę, trzeba jedynie powędrować do punktu informacji turystycznej i wypożyczyć klucz. Tak zrobiwszy, wkładając klucz w kłódkę, poczułam się jak jakiś strażnik średniowiecznego miasta, tudzież dozorca dawnych kazamatów. Trzeba bowiem wspomnieć, że baszta, a konkretnie jej podziemia, przez pewien czas pełniły rolę więzienia. Przez następne pół godziny Baszta Kowalska należała do mnie i naszej małej grupki przyjaciół.
A widok z baszty był piękny:
Wbrew temu, co się powszechnie o basztach sądzi, nie były one zbyt dobrym obiektem obronnym. Z samej baszty nie bardzo można było się bronić. Wszelkie działania, strzelanie, lanie smołą, wrzątkiem, czy spuszczanie na wroga odchodów, były niezbyt celne. Jeśli już wróg dostał się pod mury, baszty zazwyczaj były łatwo zdobywane. Zamkniętych w środku zdobywano głodem, lub robiono podkop osłaniając się od ciosów z góry łatwymi do sklecenia na prędko konstrukcjami.
Baszty pełniły przede wszystkim rolę punktów widokowych. Z góry widać było jak na dłoni zbliżające się niebezpieczeństwo. Można było ostrzec miasto przed zbliżającym się wrogiem oznajmiając to za pomocą dzwonów.
Nie można pominąć też innej ważnej roli baszt. Dodawały one miastu prestiżu.
Mury miejskie i mury baszty miały średnio 2 metry grubości (w przyziemiu prawie 3) i 10 metrów wysokości. Baszta wysoka była na ponad 20 metrów.
Na przestrzeni wieków Baszta Kowalska była przebudowywana i naprawiana, popadała w ruinę i zostawała odbudowywana. Tak wyglądała do czasu, zanim nie przetoczyły się po okolicy epizody militarne związane z wojnami napoleońskimi.
Fortyfikacje zostały uznane za przestarzałe już w XVIII wieku i rozpoczęto przebudowę murów, bram i baszt. XIV-wieczne założenia powoli popadały w ruinę i traciły na swoim znaczeniu. Dziś stanowią atrakcję turystyczną.
Mnie osobiście w centrum Złotoryi urzekł ten oto pomnik-Fontanna Górników. Upamiętnia on wydarzenia z XIII wieku związane z najazdem Tatarów na te tereny. Legenda głosi, że Złotoryja wystawiła do walki z Mongołami około 500 zbrojnych powołanych spośród miejscowych kopaczy złota. Jak wiemy z historii, Tatarzy wysiekli w pień obrońców regionu w bitwie pod Legnicą wiosną 1241 roku. Do domu nie powrócił żaden górnik. Mówi się też, że kopacze złota nie zostali do szczętu wybici, ale wzięto ich w jasyr i wykorzystano ich umiejętności w tatarskiej niewoli.
Płaskorzeźby na fontannie powstawały podczas II wojny światowej. Uderza bardzo mocno widoczny charakterystyczny styl. Hełmy na głowach górników przypominają te noszone przez niemieckich żołnierzy. Dla rzeźbiarza historia zatoczyła koło, a dwa tak różne zbrojne wydarzenia zlały mu się w jedno. Zapomniał, że złotoryjscy górnicy bronili swojej ojczyzny, podczas gdy w XX wieku to Niemcy byli agresorami. Pomnik wywołuje u mnie ambiwalentne uczucia. Z jednej strony fascynuje mnie myśl i sposób ujęcia tematu, z drugiej zniesmacza porównanie nazistów-agresorów do postawy złotoryjskich górników, którzy oddali życie lub wolność za swoją nową ojczyznę.
Jakby jednak na to nie patrzeć, pomnik stanowi świadectwo pewnego odcinka czasu i cieszy fakt, że został zachowany.
Z miejscem tym wiąże się jeszcze ciekawa legenda. W połowie XVI wieku miasto dotknęła zaraza. Było to jakoś tuż przed świętami. Kiedy w dzień Wigilii mieszkańcy wyszli ze swoich domów, okazało się, że przy życiu pozostała ich tylko siódemka. Każdy z ocalałych posadził po lipie. Do dziś wokół fontanny górników rośnie 7 lip, a mieszkańcy od kilku wieków dbają, aby na miejsce uschniętych drzew dosadzać nowe rośliny.
-Musicie koniecznie zobaczyć Muzeum Złota- rzekł, nie kryjąc dumy w głosie, jeden z mieszkańców miasta.
Zaświeciły mi się oczy. Odkąd mamy własne, prywatne muzeum chętnie zaglądam do tego typu placówek w poszukiwaniu inspiracji. Muzeum Złota zostało gruntownie przerobione w 2006 roku, a ja naiwnie myślałam, że będę miała do czynienia z jakąś nowoczesną myślą, innymi niż znamy ze szkoły rozwiązaniami na ekspozycję.
Niestety, przywitały mnie gablotki i wszechobecne napisy: nie dotykać eksponatów.
Tu muszę powiedzieć szczerze, że jak na muzeum, mieszczące się w mieście o bardzo bogatej i starej historii, to nie znalazłam tam nic ciekawego. A już najmniej było w nim złota. Trochę miejscowych agatów (takie same okazy mam na swoim skalniaku!), minerałów, zwykłych skał, nieco artefaktów związanych z kopaniem złota i życiem miasta, stare widokówki.
A na koniec spaceru po Złotoryi kilka typowych dla miasta obrazków:
podkreślenie górniczych tradycji
pomniki związane z płukaniem złota
makieta jest niestety zrobiona z jakiegoś tworzywa sztucznego
widok na dawną Via Regia idącą przez centrum miasta
relikt niedawnej przeszłości :-)
Fontanna Delfinów w rynku
Władysław Reymont
Stara studnia
Niesamowita sprawa z tą basztą. Idziesz, bierzezsz kluczyk - nie spotkałam jeszcze takiego rozwiązania.
OdpowiedzUsuńNo właśnie, w Waszym muzeum nie ma karteczek czy bijacych po oczach tablic "nie dotykać". Ale ja, mając od dziecka wpojone zasady poruszania się po muzeach (pamiętam jeszcze te filcowe kapcie - była to największa atrakcja w muzeum, gdzie prezentowano obrazy)nie dotykałam. No, pogłaskałam niektóre:)
Mam nadzieję, że macie plany na dalsze wędrówki, bo czyta się z zaintersesowaniem. Aż człowiek chciałby porzucić na chwilę swą rzeczywistość i udać się szlakiem Waszej wyprawy:)
Byłam w takim szoku kulturowym z tym kluczykiem, że nawet zapomniałam poprosić, aby mi-klucznikowi fotkę strzelić. Bądź co bądź jest to średniowieczny, miejski obiekt, który ot tak, po prostu dostajesz na chwilę we władanie ;-)
UsuńU mnie w muzeum można nawet zakręcić korbką i tym samym uruchomić wialnię :-)
Oczywiście, wędrujemy dalej. Być może nasza Via Regia z czasem rozrośnie się do etapów, których organizatorzy nie przewidzieli.
Wiesz, pierwsze, co skojarzyło mi się z wypozyczaniem kluczyka to toaleta: w knajpie, na stacji benzynowej. Dlatego byłam lekko zaszokowana, że do zabytków też kluczyk można dostać.
UsuńTrzeba było na zawsze objąć we władanie:) Twoje muzeum jest wyjątkowe:) Przyjadę tam jeszcze!
A zapraszamy :-) Nie mogłam zostać Panią na Baszcie, bo zabrali mi dowód osobisty :-(
UsuńA nie prawda, jest jeszcze jedno takie miejsce z kluczem. Rotunda w Cieszynie.
OdpowiedzUsuńTu cytat pewnego turysty:
System zwiedzania cieszyńskiego Wzgórza
Zamkowego jest po prostu fenomenalny.
Bilety kupujemy w XIV-wiecznej Wieży
Piastowskiej (skąd rozciąga się fantastyczny
widok na okolicę), zostawiamy w zastaw
dowód osobisty, w zamian otrzymując wielki
i ciężki klucz do rotundy. I możemy w niej
spędzić tyle czasu, ile dusza zapragnie
A tu link
http://albumromanski.pl/album/cieszyn-rotunda-pw-sw-mikolaja-z-pol-xi-wieku
Moje rodzine miasto:)